Praca za jeden uśmiech- felieton Twojego Stylu

Felieton, którego jedną z bohaterek była Agnieszka Tobota Fundator i Prezes Fundacji A.R.T. Materiał ukazał się w kwietniu 2015 roku w miesięczniku „Twój Styl”. Autorką Felietonu jest Natalia Kuć.

 

Agnieszka Tobota, ekspert do spraw szkoleń, sprzedaży. Mama czternastoletniego Kuby, trzynastoletniej Karoliny i siedmioletniego Stasia.

 Grudzień zeszłego roku. W fundacji dzwoni telefon. „Nazywam się Ola, mam trzynaście lat, potrzebuję pomocy”. „Co się dzieje Olu, skąd dzwonisz?”, pytam. Dziewczynka się rozłącza. Oddzwaniam na numer, który się wyświetlił, nie odbiera. Telefon do fundacji jest całodobowy, to komórka, którą zabieram do domu. Wieczorem jem z rodziną kolację i znów dzwoni Ola. Wychodzę do łazienki, bo nie chcę rozmawiać przy dzieciach. „Boję się, on zaraz wróci”, mówi dziewczynka. „Co się dzieje? Kim jest on? Pomogę ci, ale podaj mi swój adres”. „Nie mogę”, dziecko się rozłącza, a mój syn i córka krążą koło łazienki zaciekawione, co się dzieje. „Wszystko w porządku, czas na kąpiel”, mówię. W nocy jest kolejny telefon, mąż się denerwuje: „ nie powinnaś tak się angażować”. Jednak odbieram. Dowiaduję się, że nastolatka jest wykorzystywana przez konkubenta matki. Dzwonię do znajomego, który pomaga mi namierzyć, skąd Ola dzwoni. Zgłaszam sprawę policji. Całą noc nie śpię. „Zrobiłaś już wszystko, musisz odpuścić, policja się tym zajmie”, mówi mąż. Ale ja tak nie umiem. W sobotę dzwonię na komendę, by dowiedzieć się, co się udało. „Badamy sprawę”, słyszę. Ola więcej nie dzwoni.

MAM TO W GENACH

Obrazki z dzieciństwa? Mama pomaga ludziom wokół siebie. Wozi starszą sąsiadkę na badania, odbiera ze szpitala, finansuje komuś kurs prawa jazdy. Rodzice nie są więc bardzo zdziwieni, gdy jako nastolatka w Wigilię, przyprowadzam do domu bezdomnego. Pan idzie się umyć, tata daje mu swoje ubrania.

Mama chce, żebym była prawnikiem, ale na studia się nie dostaję. Z rodzinnego Ostrowca Świętokrzyskiego wyjeżdżam na resocjalizację do Warszawy. Na praktyki trafiam do męskiego zakładu karnego na Białołęce. Noszę spodnie, koszule, golfy, nie chcę prowokować. Gdy dostaję akta, wbija mnie w fotel. Morderstwa, wymuszenia, kradzieże. Wiem, że nie mogę się bać. Na szczęście więźniowie są grzeczni. Rozmawiamy o bieżących sprawach, terminach rozpraw. W święta pod moim okiem ubierają choinkę i wyplatają ozdoby ze słomy. Rezygnuję jednak z pracy w zawodzie, okazuje się, że nie do końca to chcę robić. Nie ma szans, żebym utrzymała się w Warszawie. Idę na etat do firmy szkoleniowej, a dodatkowo zgłaszam się jako wolontariuszka do telefonu zaufania. Pracuję tam do pierwszej ciąży. W tym stanie nie chcę dotykać ciężkich spraw. Po urodzeniu dwójki dzieci na kilka lat trafiam do działu szkoleń Grupy Wydawniczej INFOR/ Gazety Prawnej. Robię „karierę”. Ale wspinanie się w korporacji nie jest moim celem. Najważniejsi są dla mnie ludzie – bliscy i ci, którzy sobie nie radzą. Pomagam im na własną rękę, jak mama. Ale przy małych dzieciach nie mam czasu, żeby mocniej angażować się w dobroczynność. Wykonuję minimum. Znajomi wiedzą, że do mnie przywozi się niepotrzebne zabawki, sprzęt, ubrania. Pakuję je do bagażnika i rozwożę do domów samotnej matki, do domów dziecka.

TAKA OKOLICA

Ludzie idąc po warszawskiej Pradze, zmierzają szybko od punktu A do B. Ja przez jakiś czas tam mieszkam, po drodze widzę więc mnóstwo potrzebujących.  W środku mroźnej zimy dziecko w za małej kurtce, drugie bez rękawiczek. Oddaję mu swoje. Zimą kupuję ich zapas, bo zawsze spotkam kogoś, kto ma zmarznięte ręce. Widuję głodne dzieci, bitą kobietę, która w piwnicy chowa się przed pijanym mężem. Nie wiem, jak pomóc. Gdy obieram dzieci ze szkoły, zostawiam je w samochodzie i zaglądam do instytucji publicznych, słyszę: „byłoby pani łatwiej coś uzyskać, gdyby miała pani fundację”. Boję się papierów, biurokracji, a poza tym sporo mam na głowie – odchodzę już z Gazety Prawnej i zakładam własną firmę szkoleniową. W swojej pracy głownie nastawiam się na oferty skierowane do Kobiet związane głownie z ich aktywizacją.  Ale bez fundacji mam związane ręce. Rezerwuję w internecie domenę fundacjaart.pl, zakładam fundację o nazwie A.R.T. „Siedziba będzie w mojej firmie”, postanawiam. Mam w tym czasie trzecie dziecko, miesięcznego synka. Koledzy organizują miejsce na łóżeczko dla niego. Staś jest ze mną w biurze do szóstego miesiąca, dopóki karmię, później zostaje z nim opiekunka. Mąż nie jest zachwycony fundacją, mówi: „będzie cię jeszcze mniej dla rodziny”. Mamy o to wiele kłótni. Słyszę, że poświęcam na to za dużo, czasu, że się narażam. Raz nawet wciska mi do torebki gaz pieprzowy, ale wyjmuję, bo boję się, że znajdzie go dziecko. Dobroczynność to mój świat, do którego mąż się nie miesza. Ktoś w domu musi twardo chodzić po ziemi. Mam wyrzuty, gdy z powodu nadmiaru pracy, nie udaje mi dojechać na pogrzeb dziadka męża. Słyszę: „rozumiem, nie mogłaś”, ale ja długo źle się z tym czuję.

Do pomocy w fundacji angażuję prawnika, psychologów, wszyscy są wolontariuszami, wpadają do nas po pracy. Początki? Idę do urzędu, na pocztę, a spotkane po drodze głodne dzieci zabieram do fundacji, gdzie przygotowujemy im posiłki. Zgłasza się matka dziecka z wodogłowiem, prosi o wsparcie finansowe. Nie mamy żadnych środków, więc wykorzystuję kontakty biznesowe i organizuję aukcję. Zbieramy 14 tysięcy. Piszemy wnioski o dotacje, w czterech warszawskich szkołach przygotowujemy akcję „Przemoc widziana oczami dziecka”. To konkurs plastyczny, po którym odbieramy czterysta prac. Pas, siniaki, pięści, alkohol. Szkoły dostają od nas raport – powinny wprowadzić warsztaty psychologiczne dla dzieci. Z raportem robią niewiele. Na początku zdarzało mi się interweniować osobiście. Gdy dzwoni kobieta: „dziś chcę odejść od męża, ale boję się, że mnie pobije, przyjedzie pani?”, zabieram ze sobą dwóch rosłych kolegów. Wchodzimy do jej domu, a ona mówi: „jeszcze tylko umyję podłogę”. Dziwne – myślę, ale ze stoickim spokojem czekam. Gdy kończy, podchodzi do niej mąż i wylewa jej na głowę wodę z wiadra. Długo odchorowuję ten widok. „Co ci jest, mamo?”, pyta córka. Muszę się pozbierać, dla dzieci. Nie chcę, żeby poznały, że coś jest nie tak. „Nic, nic, boli mnie głowa”, mówię. Ale myślę, że nic nie boli tak, jak życie…Nie przenoszę pracy do domu. Mogę wygadać się przed superwizorem, z którym się umawiam, gdy siedzę nad trudną sprawą. Uczę się też, że są ludzie, którym nie można pomóc. Nasze biuro znajduje się w starej kamienicy, raz słyszę awanturę – huk, wrzaski, krzyk: „ludzie, pomocy!” Wzywam policję. Przyjeżdżają wściekli: „czy pani wie, od ilu lat oni się biją?”.  „Ale sprawdzenie co dzieje się w mieszkaniu to wasz obowiązek”, stwierdzam. Idą i słyszą od kobiety: „to my się już nie możemy razem napić?” Przyjeżdża do mnie dzielnicowy i poucza, żebym nie przejmowała się tak bardzo. To taka okolica. A Pai jest chyba zbyt wrażliwa- stwierdza.

NAJWAŻNIEJSI

Zaczynam dzień o piątej -to wtedy dzwoni budzik. Mieszkamy pod Warszawą, muszę zawieźć dzieci do szkoły. O ósmej jestem już w biurze. Czasem dzwoni koleżanka: „wpadnij przed pracą na kawę, przecież możesz, nie masz nad sobą szefa”. Ale ja staram się tego nie robić, w firmie i fundacji czeka tyle zadań, że liczy się każda godzina. Koło 14. odbieram Stasia i Karolinę ze szkoły i przywożę ich do biura. Jemy to, co ugotuję dzień wcześniej, dzieciaki odrabiają lekcje, dopiero po nich mogą usiąść do komputera. Jeżeli w weekendy organizuję akcję, na przykład „bezpieczny powrót do szkoły” z Akademią Krav Maga, chcą iść ze mną. Staś rozdaje identyfikatory, Karolina ulotki. Godzą się, bo dostają za to kieszonkowe, które wrzucają do puszki i w ten sposób zbierają na wymarzone rodzinne wakacje. Uczę dzieci szacunku dla pieniędzy. Nie biegniemy do sklepu, gdy pojawia się kolejna wersja iphone’a. Kuba najstarszy, rzadko chce z nami działać, już się buntuje, ale z drugiej strony ma najlepsze podejście do obcych dzieci, one go uwielbiają. Wychodzę z biura o 17., pilnuję tego. Jeżeli muszę jeszcze przygotować ofertę dla klientów, zostawiam to sobie na wieczór, kiedy dzieciaki już się wykąpią, pójdą do swoich pokoi.

Ale nie zawsze udaje mi się trzymać ich z dala od pracy. Jesteśmy na wakacjach, gdy dzwoni klientka, którą bije mąż, lokalny biznesmen. Dzięki układom w policji i urzędach zamknął przed nią wszystkie drzwi. Policjanci pod jej zeznaniami składali… parafki, bez pieczątki, żaden sąd nie chciał tego przyjąć jako dowodów w sprawie. Gdy dzieciaki grały w piłkę, szłam na drugi koniec boiska, żeby nie słyszały o czym mówię i żeby mieć je na oku. „Mamo, gdzie ty znowu jesteś?”, słyszałam. Nie mogłam się odłączyć, gdy kobieta mówiła: „on zabrał mi dzieci”.  Po powrocie do domu, pisałam skargi, dzwoniłam, ściągnęłam kobietę do Warszawy, musiała przejść leczenie, walczymy dalej.

Miewam chwile załamania. Kiedy matka, dla której dziecka zebraliśmy pieniądze, dzwoni: „potrzebujemy więcej. Maciuś chciałby mieć tablet!”. Głupio mi też, kiedy do społecznej akcji, aktywizującej kobiety zawodowo, muszę dołożyć z firmowej kasy. Przecież mogłabym kupić za to coś dzieciom, albo upatrzoną torebkę dla siebie! Marzymy z córką o safari w RPA, albo w Tanzanii. Dzika przyroda, prerie, sawanna, spanie w obozowisku pod namiotami. Musimy uzbierać pieniądze.

Powiem tak: trzeba bezwarunkowo kochać ludzi, jeżeli chce się im pomagać. Inaczej nic z tego nie wyjdzie, człowiek się podda, albo załamie. Trzeba umieć odreagować. Gdy nie wytrzymuję, wychodzę do lasu pokrzyczeć, albo kopnąć w drzewo. Kiedyś biegałam, grałam w siatkówkę, teraz nie mam czasu. Z moim synem układam klocki, to duże wyzwanie i nauka cierpliwości. Gdy przyjaciółki zapraszają na urodziny, mówię: „dam znać w ostatniej chwili, ale raczej nie przyjdę”. Przy pracy na dwóch etatach, nie mogę znikać w sobotnie wieczory, to czas dla rodziny, dzieci. Idziemy do kina, Stasiowi czytam „Przygody Mikołajka”, z córką oglądamy „Mentalistę”. Z koleżankami mamy rytuał, że spotykamy się w ulubionej kawiarence w niedziele, zabieramy ze sobą dzieci. Gdy wyjeżdżamy na wakacje do naszych ukochanych Karwieńskich Błot, mąż od pewnego czasu pilnuje, żebym fundacyjny telefon zostawiła w biurze. Nauczyłam się też wyłączać go w domu po 22. Świata nie zbawię. Muszę przede wszystkich pamiętać o tych, którzy są najważniejsi. I o sobie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zamknij