1% to dla nas być lub nie być – Ewa Błaszczyk walczy o pieniądze dla dzieci. Jedna z najpopularniejszych polskich aktorek, po tym jak jej córka zakrztusiła się tabletką i zapadła w śpiączkę, założyła fundację na rzecz takich dzieci. – Ludzie mają coraz mniej pieniędzy, ale i tak są wspaniali. Problem fundacji leży gdzie indziej – opowiada w rozmowie z iWoman.pl
iWoman.pl: Z jednego procenta w 2011 r. Fundacja Akogo? dostała prawie 3 miliony złotych. Jaka to cześć budżetu organizacji?
Ewa Błaszczyk: Dokładnie to 2 miliony 700 tysięcy, czyli blisko o milion mniej niż rok wcześniej. Ale wszystkie fundacje mają podobną sytuację. To nie jest mniej impulsów i mniej chęci, tylko ludzie mają mniej pieniędzy. I ich jeden procent to już nie tyle, co wcześniej.
Ale jak ważna to część budżetu fundacji?
Zawsze jeden procent jest dla nas najpoważniejszym zastrzykiem finansowym. Przy czym fundacja zarabia też dużo takich pieniędzy nieistniejących. Na przykład fundusze, które wydalibyśmy na billboardy, plakaty, filmy promujące naszą działalność. A tak naprawdę tego nie wydajemy, bo robimy to po kosztach, albo z pomocą znajomych, za darmo. Jak się policzy wszystko, to gigantyczne pieniądze.
Natomiast na pewno nie dałoby się absolutnie naszych celów realizować, gdyby nie jeden procent. Bo na przykład w Holandii instytucje pozarządowe i fundacje dostają od państwa pieniądze na prowadzenie biura, a u nas tego nie ma. To jak mamy funkcjonować?
Mogę przecież zrobić koncert z kolegami, mogę poprosić Jana Kolskiego, żeby mi zrobił spoty, nawet aktorzy zagrają w nich za darmo, ale przecież to dalej trzeba obrobić. Trzeba kupić taśmę, trzeba to zmontować. Do tego są potrzebni techniczni pracownicy, którzy muszą zarobić.
Albo inny przykład: robimy za darmo fotografie, Wojtek Drozdowicz jest autorem, nie bierze ani grosza, drukarnia też pomoże, jest tanio. Ale w jakimś momencie trzeba zapłacić przynajmniej minimalną kwotę, żeby to rozkleić. No i za co? Jak wystartować do efektu finalnego, jeśli nawet zrobi się gros pracy, która będzie podarowana w prezencie, a my nie będziemy mogli tego rozkleić. Bo naprawdę, na to nie będziemy mieć pieniędzy.
Czyli brak pomocy centralnej?
Fundacje i instytucje pozarządowe w innych krajach mają wsparcie rządowe, bo w pewnym sensie wyręczają państwo z części jego roli. W Polsce tego nie ma. Na biura dostaje się zero. Mało tego, czytałam ostatnio, że hospicja mają być traktowane jak zakłady, które powinny wypracować dochód. Chyba komuś coś się miesza… Przecież to nie jest kasyno. Ale nie chcę być cyniczna, szkoda to komentować. Jest jak jest i każdy stara się, jak może.
Pani stara się, wykorzystując znane sobie środowisko aktorskie. Czy znane twarze to zawsze dobry pomysł na promocję? Nie spotkała się Pani z zarzutami, że aktorzy promują raczej siebie?
Czy wolałaby Pani oglądać spot, w którym jest Szyc z Trelą czy jakiś Janowski z Kowalskim, których Pani nie zna?
Ja bym chciała oglądać spoty interesujące.
Ale Trela z Szycem są bardzo interesujący. Natomiast nie zgodzę się z Panią, że lepiej, żeby było tylko ciekawe, a bez rozmachu. Bo interesujące, w takim kontekście, może być kino. Chętnie zobaczę dobry film, o którym nie mam pojęcia i którego twórców nie znam. Miałam tak na przykład z irańskim Rozstaniem, nagrodzonym w tym roku Oscarem.
Natomiast żeby kogoś w ten sposób wciągnąć i pokazać, że mamy coś interesującego, to za mało. Spot może mieć raptem 15 czy 20 sekund. Nie wierzę, że w tak krótkim czasie da się chwycić widza za serce. Dlatego muszą być wykorzystane wszystkie możliwe narzędzia, żeby przekaz zaatakował. Musi działać jak plakat.
Odpowiedziałam, że interesujące, bo moim zdaniem trafiona była kampania na rzecz płacenia abonamentu. Seria spotów radiowych o tym, że Polacy są w tym najlepsi. I ani jednej gwiazdy, a mi zapadło w pamięć.
Ale sama Pani mówi o tym, że to była kampania, czyli mnogość działań, a nie jeden spot. To zupełnie co innego. I przede wszystkim bardzo dużo pieniędzy.
Czy Pani ma rzecznika prasowego?
Zatrudniam siebie i Anię Krzysztofowicz, dyrektora fundacji. To dwie osoby od mediów.
Pytam dlatego, że w walce o jeden procent wizerunek to sprawa bardzo istotna. Można wiele stracić na złej prasie, a nawet na milczeniu. Żyje Pani na cenzurowanym?
Wydaje mi się, że każde publiczne pieniądze są obłożone taką dziką kontrolą. I może to dobrze. Bo żyjemy w kraju, w którym afer niemało i nie ma się co dziwić. Jestem za tym, żeby wszystko było przejrzyste i kryształowe. Dlatego na naszej stronie internetowej staramy się pokazywać filmy, zdjęcia z naszych akcji, ale i sprawozdania finansowe. Żeby ludzie wiedzieli co się dzieje, żeby nie musieli pytać.
To po aferze z posądzeniem fundacji o promowanie eutanazji?
Cóż, to prawda, że pewien polityk, którego nawet nie chcę wspominać, coś takiego powiedział. A dziennikarz, któremu się nie chciało sprawdzić, napisał. I poszło w świat, że promujemy eutanazję i zgłosiliśmy taki projekt do komisji Przyjazne Państwo. A to przecież kompletna bzdura, bo nasza działalność ma dokładnie przeciwny cel, czyli wybudzamy ze śpiączki, opowiadamy się po stronie życia.
Ale cóż, to ja musiałam jeździć o świcie po telewizjach i tłumaczyć, że nie jestem wielbłądem. Niestety 10 lat naszej działalności zawisło na włosku. My jesteśmy w takim układzie bezradni.
I nie wydaje mi się, żeby sztab prasowy coś tu zmienił. Na stałe w fundacji pracuje siedem osób. Ale jak potrzeba jakiejś pomocy, zatrudniamy na umowę zlecenie. Czy to potrzeba budowlańców, czy agencji PR-owej, dobieramy do konkretnego celu. Przypomnę jednak, że poruszamy się w bardzo wielu dziedzinach, od budownictwa, medycyny, przez media, po naukę i marketing.
To ostatnie wydaje mi się, że jednak generalnie u nas kuleje. Nie uważa Pani, że polska dobroczynność ma bardzo smutną twarz? Że spoty to głównie chore dzieci i nie chodzi o to, żeby ludzi zachęcić do pomocy, ale żeby wzbudzić wyrzuty sumienia?
Nie zgadzam się. Czy Owsiak jest smutny? A to największy sztandar dobroczynności. To, co my robimy też nie epatuje tragedią, staramy się skupiać na pozytywnych rozwiązaniach i działaniach.
Tu się zgodzę, bardzo podobała mi się na przykład współpraca fundacji z Tour de Pologne. Ale wydaje mi się, że to jednak nie jest nurt dominujący. Owsiak jest kolorowy, ale raz w roku.
Myślę, że trzeba działać różnie. Ale ci, co robią najwięcej, to po prostu robią. Każdy na swój sposób. Pani Bożena Walter niedawno oddała do użytku budynek kliniki przeznaczonej dla kobiet walczących z rakiem piersi.
Ja mam na swoim koncie tragiczny zapis losu, ale przecież nikogo nie atakuję moją tragedią. O tym, jak moja córka zakrztusiła się i zapadła w śpiączkę opowiedziałam w książce Wejść tam nie można, czy w telewizyjnych dokumentach Aliny Mrowińskiej, a teraz działamy. Staramy się tworzyć system walczący z problemem śpiączki, który byłby centralnym rozwiązaniem pomocy w cywilizowanym kraju.
Oczywiście, ogromnie ważne jest tu wsparcie mediów. Na szczęście Pani Małgosia Żak ma wpływ na Polsat, a Bożena Walter jest przy TVN. Na szczęście, bo to wytwarza pewnego rodzaju modę. A ja uważam, że warto skorzystać z każdego rodzaju snobizmu, o ile rodzi on właściwe, pozytywne, budujące reakcje.
Pani, myśląc o sobie w kategoriach zawodowych, mówi jeszcze aktorka, czy większość czasu zabiera Pani już fundacja?
Absolutnie nie i nigdy do tego nie dopuszczę. Dawno temu zdecydowałam, jaki zawód chcę wykonywać i to robię. Owszem, nie ma mnie w serialach czy telewizji, ale za to w sprawach fundacji jestem dosyć często w telewizji. W zawodzie jestem po premierze amerykańskiej sztuki Sierpień w Teatrze Studio.
A na jakim etapie jest budowa kliniki Budzik?
Dostaliśmy dofinansowanie z Unii Europejskiej i za te pieniądze trwają prace w środku. Jurek Owsiak nam pomoże w wyposażeniu i planujemy późną jesienią oddanie budynku. Oczywiście, mogłoby być wcześniej, ale to już sprawa do naszych urzędów, której nie chcę roztrząsać.
Poza pieniędzmi, z jakimi głównie problemami boryka się Pani fundacja?
Chodzi przede wszystkim o brak systemowego wsparcia. Bo nawet produkt, który powstanie po kosztach, taki klip, czy plakat, nawet świetnej jakości, nie mają wsparcia w dystrybucji. A przecież towarów na rynku jest cała masa. I nie jest sztuką zrobić kolejny, ale sztuką jest się przedrzeć i przebić z nim. Bo nawet najlepszy film bez dystrybucji może co najwyżej służyć jako fantazyjny stołek, zbudowany z rolek taśmy. I tu jest problem.
Wydaje mi się, że lepiej mają fundacje, które mają do dyspozycji media, które mogą się pokazać, mogą prezentować swój dorobek. A to wątek w serialu, a to klip promocyjny. To bardzo ważne.
Pani fundacja szykuje jakąś ofensywę medialną w związku z rozliczeniem PIT i jednym procentem?
Angażujemy się w to cały czas, od miesięcy. Ale właśnie tak to widać, że Pani musi pytać. Zrobiliśmy nowe, piękne, klipy. Pomagają nam TVN i telewizja publiczna.
Może współpraca kilku fundacji coś by zmieniła?
To musi iść z góry, a u nas idzie z dołu. Naprawdę, jedyna realna pomoc jest od ludzi. Od tych najbliżej nas, którzy mają swoje kłopoty i wielkie serca, żeby jeszcze nam pomagać. Dlaczego nie mamy solidnej, porządnej kampanii na rzecz jednego procenta? Takiej ogólnokrajowej, namawiającej na rzecz wszystkich fundacji, żeby ludzie mogli wybierać…
Niestety, w naszym kraju nie ma idei idącej od państwa, za to ludzie są wspaniali, mimo trudności naprawdę nas wspierają.
Ewa Błaszczyk – aktorka teatralna i filmowa, pieśniarka wiele lat występowała w kabarecie Jana Pietrzaka „Pod Egidą”; śpiewała na przeglądach poezji śpiewanej, przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, festiwalach w Opolu, Sopocie i innych. Założycielka Fundacji „Akogo?” Od 2002 r. – założycielka, fundatorka (z ks. W. Drozdowiczem) i prezes organizacji pożytku publicznego Fundacji „Akogo?” mającej na celu pomoc dzieciom po najcięższych urazach mózgu oraz stworzenie kliniki „Budzik”; pierwsza klinika ma powstać przy Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Aktualnie związana z teatrem Studio w Warszawie („Więź”, recital „Nawet, gdy wichura”).
Autor: Emilia Iwanicka
Źródło: www.iwoman.pl