„Czas przemija, wypowiedziane słowo pozostaje” /L. Tołstoj/
Kiedy po raz pierwszy z ust bliskiej Ci osoby słyszysz słowa, które skierowane są do Ciebie, choć nigdy nie przyszłoby Ci do głowy, że takie usłyszysz, jesteś tak zaskoczony, że ów stan osłupienia nie pozwala Ci w pełni odczuć bólu.
Kiedy drugi raz słyszysz słowa, które niesprawiedliwie Cię dotykają, ranią, obrażają, ból staje się rzeczywisty. W natłoku myśli, zaczynasz się zastanawić się – a może ma rację? Może sobie zasłużyłam? Może jestem suką, głupią cipą, a w mniej drastycznych przypadkach, egoistką, nieodpowiedzialną czy złą matką, nierobem i nieudacznikiem? Boli jak cholera. Czujesz, że to nieprawda, ale ziarno wątpliwości zostało zasiane… Z czasem zbierzesz całkiem obfity plon – brak wiary w siebie i własne możliwości, zaniżone poczucie własnej wartości, doszukiwanie się na siłę własnej winy i obwinianie się za cały Weltschmertz tego świata, przy jednoczesnym usprawiedliwianiu innych.
Kiedy po raz trzeci, pod Twój adres zostają skierowane podobne nie-przyjemności, słuchasz jednym uchem, drugim starasz się je możliwie szybko wypuścić (o…, to nie takie łatwe, prawda?). Myślisz „może ma rację”, a jednocześnie wmawiasz sobie „nie, na pewno jest w błędzie”, przy czym wmawianie jest zawsze jedynie desperacką próbą ucieczki od myśli pierwotnej „tak, jestem taka, siaka i owaka”. Te sprzeczności, ból, i poczucie, że zostałaś zdradzona, kotłują się w Tobie, buzują, aż wreszcie czujesz, że mogłabyś wybuchnąć. Ale spokojnie. Jeszcze nie czas. Teraz bierzesz kilka głębokich oddechów i powstrzymujesz się od jakiejkolwiek reakcji, bo… może ma zły dzień i musi sobie ulżyć, może źle się czuje, a może ma rację i rzeczywiście taka jestem… Plon. Obrodził.
Kiedy po raz enty bliska Ci osoba wykłada Ci podstawy Twojej konstrukcji, nie wytrzymujesz, wybuchasz. Protestujesz. W histerycznym językowym nieładzie, łapiesz się każdego argumentu, przemawiającego za Twoją opcją. Po chwili zdajesz sobie sprawę, że to, co masz na swoją obronę (tak, czujesz, że musisz się bronić, bronić sposobu postrzegania samego siebie), to istny bełkot. Oprawca – ofiara – a może po prostu osoba, która chce dla Ciebie jak najlepiej i, naturalnie, tylko dlatego uświadamia Cię o Twoich niedostatkach i ułomnościach, patrzy na Ciebie z pobłażaniem. Czujesz, że się pogrążasz. Nie brnij w to bagno, bo już z niego nie wyjdziesz – myślisz i spuszczasz uszy po sobie. Nos i ogon też. Przegrywasz tę walkę.
Przy którejś z kolejnych analogicznych sytuacji, łapiesz się na tym, że posiadłaś umiejętność polemizowania. Mimo, że czujesz palące poliki, że łzy cisną Ci się do oczu, gula staje w gardle, a głos drży, zaciskasz pięści i bronisz własnego ja. Tak. Do takiego absurdu doszło. Bronisz się przed utratą resztek godności, przynajmniej we własnym mniemaniu. W oczach tej bliskiej Ci, życzliwej osoby, straciłaś ją już dawno.
Nadchodzi wreszcie taki moment, że czujesz się silna. Walczysz jak lwica. Wygrywasz! Życzliwa osoba odpuszcza. Może nawet przyznaje Ci rację, przeprasza. Czujesz się dobrze!
Ale czy na pewno? Mija chwila albo dwie, czasem żyjesz w poczuciu triumfu nawet kilka godzin lub dni, aż nadchodzi rozgoryczony żniwiarz.
Czas zebrać plon…
Źródło: https://mamaiogon.wordpress.com/2016/01/12/slowa-ostrzejsze-niz-sztylety/
Jeżeli chcesz podzielić się swoim doświadczeniem, jak udało ci się wyjść z trudnej sytuacji, z sytuacji, która początkowo wydawała ci się już nie do rozwiązania podziel się z nami: pomoc@fundacjaart.pl my ją opublikujemy zachowując twoje dane tylko do wglądu fundacji.
Źródło zdjęcia: Monique Weitch Photography